STRACH, PRZERAŻENIE I WIELKA NIEWIADOMA – PIEKŁO WOJNY W OCZACH UCHODŹCZYNI Z UKRAINY
Od 24 lutego, czyli dnia początku agresji Rosji, granicę polsko-ukraińską przekroczyło już ponad 2,1 miliona uchodźców i wciąż ich przybywa, ponieważ brutalna wojna w Ukrainie cały czas trwa. Wśród uciekających są głównie przerażone matki z dziećmi, zmęczone i sponiewierane osoby starsze. To właśnie oni najczęściej znajdują schronienie u polskich rodzin. Tak też było z Anną, jej 1,5 rocznym synkiem i 17- letnią siostrą, którzy trafili do naszego powiatu.
Tysiące ludzi nieprzerwanym strumieniem każdego dnia przekracza granice na Podkarpaciu. Uciekają w pośpiechu, przed bombami, rakietami i śmiercią, która wielu z nich zabrała już najbliższych. Wojna odziera ludzi ze wszystkiego, a oni czują się bezradni. Od 24 lutego, gdy rozpoczęła się rosyjska agresja w Ukrainie, do Polski przybyło ponad 2 miliony uchodźców z Ukrainy. – Uchodźcą można zostać z dnia na dzień, to pokazała teraz wojna w Ukrainie. Z dnia na dzień straciliśmy domy, a nasze rodziny rozdzielono – mówi Anna, która wraz z półtorarocznym synkiem i 17-letnią siostrą uciekły przed rosyjską inwazją ze wschodniej Ukrainy, Charkowa.
Tak jak setki tysięcy innych ukraińskich uchodźców, przed wojną mieli swoje normalne, spokojne życie – dom, rodzinę, pracę, plany, marzenia. Dzisiaj zostali brutalnie zmuszeni do zmiany swoich planów, ograbieni z wolności i spokoju, ale nie ograbieni z marzeń. – Wszystko działo się bardzo szybko. Wojna zaczęła się w czwartek rano, nie wiedzieliśmy co się dzieje, pakowaliśmy się w pośpiechu, zabierając najważniejsze rzeczy. Właściwie zabraliśmy to co wpadło nam w ręce. Najważniejsze były jednak rzeczy, lekarstwa i jedzenie dla mojego syna. Wyszliśmy z domu z plecakiem, jedną walizką, 200 hrywnami czyli około 30 zł i z wielką nadzieją, że tu kiedyś wrócimy – relacjonuje Anna.
Jak opowiada wyjazd był spowodowany przede wszystkim lękiem o życie jej dziecka i siostry. – Kiedy słyszałam dźwięk syren to dostawałam ataku paniki, chroniliśmy się przed ewentualnym atakiem w piwnicy, ale i tam nie czuliśmy się w pełni bezpieczni, zrozumieliśmy, że nie da się tam już zostać – podkreśla. Trzeba było stawić czoła surowej rzeczywistości i podjęli decyzję o ucieczce. Podróż do granicy zajęła im pięć dni. – Gdy wyjeżdżaliśmy, wyły syreny, wszędzie słychać było zgiełk, czuliśmy strach. Bardzo trudno jechało się przez Ukrainę, na drogach co chwila mijaliśmy posterunki wojskowe i policyjne. Podróż trwała dwa razy dłużej, niż pokazywała nawigacja – opowiada. – Najtrudniejsze było pożegnanie, to z rodzicami w Charkowie i to na granicy z mężem. Uczucie, które tkwi we mnie do dziś, czy jeszcze ich zobaczę – mówi Anna. Kiedy w końcu po pięciu dniach stanęli na polskiej ziemi poczuła ulgę, że są już bezpieczni. Przyjechali wyczerpani fizycznie, psychicznie, pełni strachu, ale też z nadzieją, że doznają trochę normalności. – To, co czuję, to olbrzymią wdzięczność i zobowiązanie wszystkim Polakom, ale przede wszystkim Agnieszce i Marcinowi, że przyjęli nas do swojego domu. Dopóki trwa wojna, będę tu w Polsce odwdzięczać się za waszą gościnność, ale jak tylko zapanuje pokój, to wrócę na Ukrainę, odbudować moją ojczyznę. Zostawiłam ją tylko ze względu na syna, ale sercem jestem cały czas przy niej i mojej rodzinie – mówi ze łzami w oczach Anna, uchodźczyni z Charkowa.
AL