Recepta na długie życie
Archiwalny wywiad z papierowego wydania 'Ziemi Strzeleckiej’, luty 2016 rok.
W styczniu 2016 roku mieszkanka Lipich Gór Marianna Kazuk obchodziła 99. urodziny. Z tej okazji „Ziemia Strzelecka” postanowiła przeprowadzić wywiad z jedną z najstarszych mieszkanek naszej gminy.
Pani Marianno, jak się pani czuje? Z tego co się dowiedzieliśmy jest pani najstarszą mieszkanką Lipich Gór?
Już nie bardzo. Nie to co kiedyś, dzień do nocy.
Skąd pani pochodzi?
Pochodzę z Kotwosic, to powiat Turek. A droga tutaj była długa. Mieszkałam z rodzicami, ale mama powiedziała, że pojadę do Łodzi, do pracy. Pracowałam u „panów”, opiekowałam się też dziećmi. Później wyjechałam do pracy, do Gdyni. Tam pracowałam w szpitalu, bo Polacy zaczęli się buntować, mówiono już o wojnie i „panowie” nie chcieli już nas zatrudniać w domach. W szpitalu poznałam męża. Tam też zastała nas wojna. Zaczęliśmy wędrować, aż w końcu wróciłam na stare śmieci, do Kotwasic. Przyjechała do mnie siostra z Zachodu i powiedziała, żebyśmy pojechali z nią, bo Niemcy uciekają, są wolne domy i miejsca. Razem pojechaliśmy do Drezdenka. W Drezdenku było bardzo mało pracy. Mąż mój pracował w lesie, wycinał karpinę i ja mu pomagałam, ale to była ciężka praca za małe pieniądze. Dlatego koleżanka namówiła mnie na pracę w PGR-ach. Wtedy wyprowadziliśmy się na Urszlankę. Mieliśmy mnóstwo kaczek, bydła, odżyliśmy. Gdy PGR przenieśli na Ługi, my też się tam przenieśliśmy. Niestety, tam moja córka zachorowała. Zawsze była mało odporna, pewnie przez to, że w ciąży miałam anemię i problemy. Przez chorobę córki zdecydowaliśmy przenieść się do Zagajów. Tam mieliśmy sporo bydła. Później przeprowadziliśmy się do Strzelec, a ostatecznie do Lipich Gór.
Jak pani wspomina te 99 przeżytych lat?
Miałam ciężkie życie. Wspominam głównie pracę. Mój tata miał kuźnię, wszyscy gospodarze do niego przyjeżdżali i ja z nim pracowałam. Ponadto trzeba było znaleźć czas na książki i naukę. W domu było nas dużo. Później, już u siebie, też nie było lekko. Długo starałam się o dziecko, aż 15 lat. Mój mąż często bywał w szpitalach, chorował na żołądek. Po wojnie było trudno o cokolwiek. Sama przeszłam dwa wylewy i zawał, mam usuniętą pierś, ale jakoś wszystko wróciło do normy.
Ile dzieci, wnuków i prawnuków pani ma?
Mam jedno dziecko, Elę. Troje wnuków i ośmioro prawnuków. Czekam na dziewiąte, niebawem się urodzi, w marcu ma rodzić wnuczka.
Jaka jest pani recepta na długie życie?
Trzeba ciężko pracować i żadnej diety. Niech pani spojrzy na moje ręce, jakie duże. Palce powybijane, bolą teraz. Ale to są graby, jak u gospodarza brony. Kiedyś, nie tak jak dziś, nie było takiego sprzętu. Samemu się robiło oponę wyciętą w środku i nosiło siano pod górę, we wiadrach tony paszy. A ja jem wszystko co domownicy. Nie lubię już ziemniaków. Czasem coś mi stanie na żołądku, to wypiję jeden kieliszek ajerkoniaku. Wolę to niż tabletki. Wypiłam i przestało mnie dusić. Po tabletkach boli mnie żołądek (uśmiech).
Co chciałaby pani zrobić jeszcze w swoim życiu?
Chyba nic. Już słabo widzę. Czytać książek nie mogę, ciężko mi się już nawet modlić na różańcu. Na podróże też jestem za słaba. Najbardziej przykrzy mi się wieczorami i nocą, bo przewrócić się już sama nie mogę. A córki nie chcę budzić co godzinę. Ona już nie ma takiej siły jak kiedyś ja. Teraz już się w życiu do niczego nie nadaję, a ludzie życzą mi 200 lat. Było życie, było i już nie ma…
Dziękuję za rozmowę i życzę dużo zdrowia i pomyślności.
Rozmawiała Anna Biały