Pożerają nam duszę
Zapraszamy do lektury felietonu strzeleckiej licealistki Joanny Kuciel. Asia jest członkinią sekcji dziennikarskiej SOK-u i od czasu do czasu pisze artykuły do naszej gazety. Ponadto należy do Dyskusyjnego Klubu Książki dla młodzieży w Tucznie.
Uczeń wchodzi do klasy, mija jakiś tam znak zakazu używania jakiegoś tam telefon, rozciąga się w swojej ławce, gaworząc z swoją psiapsiółką i wyciąga komórkę. Po chwili rozpoczyna się lekcja, a nasz delikwent zaczyna przeglądać Facebooki, Snapchaty, Tweetery, Instagramy i inne wynalazki. Przecież musi wiedzieć, co jej koleżanki dzisiaj miały na śniadanie. To jest najważniejszy posiłek dnia ! A matura? Phi! To tylko najważniejszy papierek w późniejszym życiu zawodowym! Zamiast słuchać wywodów nauczycielki o rodzajach gleb, lepiej zobaczyć, co Julka napisała na Messengerze.
Przeciętny rodzic, który nigdy na oczy nie widział zajęć w szkole XXI wieku, powie – „Takie zachowanie jest przecież naganne!”. Otóż, Panie rodzicu, nie. Jestem świadkiem takich pięknych zachowań niemal codziennie. To norma. Pokolenie wychowane w dobie komputeryzacji musi mieć przy sobie telefon. Coraz więcej osób bez komórki nie ruszy się z domu. Ba! Nawet nie wejdzie bez telefonu do toalety!
Oczywiście, nie wszyscy nauczyciele walczą z telefonami na lekcjach. Zdarzają się tacy, którzy po prostu to ignorują. Wydaje mi się, że znudziło się im wrzeszczenie na bandę zombie, która i tak najczęściej tylko kiwa głową, może od czasu do czasu burknie „dobra, nie będziemy” i w domyśle doda „daj nam już święty spokój”, a potem na nowo wróci do facebookowej konwersacji na temat wczorajszej imprezy. Zauważyłam więc, że niektórzy nauczyciele zaczęli podążać metodą „jeśli nie będziemy mówili o problemie, to on sam zniknie”. Za dużych rezultatów im to nie przynosi. Co więcej, moi znajomi, zombie, otwarcie kładą telefony na ławkach i wpatrują się w nie. A opiekun? Niech dalej mówi do siebie.
Pani Beata, jedna z moich nauczycielek, twierdzi, że telefony pożerają nam duszę. Nie dość, że kradną nam zdrowie, wysyłając szkodliwe promieniowanie, to jeszcze bezczelnie rozpraszają naszą uwagę. Przecież to istne „soul eatery”! Nie mam nic do pani Beaty. Jednak wydaje mi się, że ona chętnie spaliłaby wszystkie telefony na stosie, stosując jedną ze średniowiecznych kar za herezję. Albo chociaż ukarałaby je, dokładnie tak, jak karze odpytywaniem z lekcji ich właścicieli nieprzestrzegających „jakiś tam” zasad. Jednak ja wiem, że nawet mimo kar pani Beaty, uczniowie wciąż robią to, czego chcą.
Wychowałam się w dobie komputeryzacji. Swój pierwszy telefon dostałam, kiedy miałam 9 lat. Była to piękna komórka z rozsuwaną klawiaturą. Co prawda nie miała Internetu, ale za to mogłam się poszczycić funkcją Bluetooth. Koleżanki bardzo mi jej zazdrościły. Przecież Bluetooth to było coś niesamowitego! Można było sobie przesłać aż 4 piosenki i może nawet 7 obrazków z małymi kotkami, jak starczyło pamięci! Szaleństwo!
Natomiast moja 6-letnia kuzynka posiada własny telefon na dotyk. Niczym łowca zbiera numery swoich koleżanek z przedszkola. Przypuszczam, że i tak nie będzie potrafiła rozróżnić, który jest kogo, bo zwyczajnie nie potrafi czytać. Ale tym, że ma swój numer, może się poszczycić! Kiedy się jej nudzi, to pobiera gry z Internetu. Oczywiście, daje sobie radę, kojarząc po obrazkach. Ostatnio mówiła mi, że chciałaby założyć swojego Facebooka. Ta dziewczynka jeszcze nie umie pisać, a korzysta z telefonu sprawniej niż niejeden nauczyciel.
Jeśli teoria pani Beaty jest prawdziwa i telefony to spragnione dusz urządzenia, które męczą dzisiejszych nastolatków i tempo rozwoju technologii się utrzyma, to czy te potwor, całkowicie nie pożrą następnego pokolenia? Zaczynam bać się o moją kuzynkę. Może dobrze zrobię, jeśli zgłoszę jej przyszłe konto na Facebooku. Przynajmniej ją „soul eatery” pominą w swojej rzezi.